Niebo nad Oranią jest dziś zachmurzone.
Droga do pracy jest za to krótka.
Ale nie dzisiaj.
Co tym razem?
Pokémony?
Poruszyłem się, usiłując wyjrzeć przez okno nieruchomego pociągu.
Ktoś skrzywił się.
Kto inny spojrzał na mnie z wyrzutem.
No tak.
Tłok jest na to zbyt duży.
– Długo jeszcze będziemy tak stali? – dobiegł mnie zniecierpliwiony męski głos.
Westchnąłem bezgłośnie.
Nic dziwnego, że ludzie się denerwują.
– Gdyby to ode mnie zależało, to by tak nie wyglądało!
Obróciłem głowę, tym razem delikatniej.
To jakiś nastolatek? Ciekawe, to mógłby chyba…
– W Hoenn pociągi jeżdżą szybciej! Kantyjskie dziadostwo!
Mniejsza o to…
Pociąg ruszył nagle, ucinając szmer oburzonych głosów.
Wreszcie.
Za oknem przesunął się niewielki tłum z transparentami.
Czyli to nie Pokémony.
A demonstracja w samym środku miasta.
Trzecia już chyba w tym tygodniu.
Powariowali.
Daj spokój, upomniałem się. Mają prawo wyrażać swoje poglądy.
Tak, mają.
Tylko to ja mam teraz przerąbane.
Drzwi rozsunęły się.
Rzuciłem się do przodu wraz z innymi.
Trzecia demonstracja w tym tygodniu.
I trzecie spóźnienie w tym tygodniu.
Niedobrze.
Dobiegłem do schodów i zatrzymałem się na chwilę, usiłując złapać oddech.
Rozejrzałem się.
Dobrze, nie ma go.
Teraz jestem już w holu. Jeszcze tylko te drzwi i…
– Znów się pan spóźnił, Renji-san?
– Ja? A, tak, tylko chwilę! Znów był jakiś pochód, wszystko było…
– To żadne wytłumaczenie dla kogoś o pana pozycji! Nie powinien się pan spóźniać do pracy!
– Tak, tak, rzeczywiście… Przepraszam…
Udław się.
– Cieszę się, że to sprawa taty, nie moja – dodała, już jakby do siebie. – Będę już szła, nie chcę spóźnić się do szkoły. Do zobaczenia, Renji-san!
– Do zobaczenia, Koharu-chan! Powodzenia w szkole! – wysiliłem się na uśmiech.
Boże, jak dobrze, że jej nie obchodzi nic ani nikt.
Gdybym zamiast na nią natrafił na tego kundla, wszyscy by już wiedzieli.
Szczęście w nieszczęściu, co, Renji? A teraz dalej.
Nikogo… nie ma?
To coś nowego.
Ruszyłem pośpiesznie w stronę biurka.
Może Sakuragi się nie dowie.
Zacząłem rozkładać rzeczy.
A może się dowie?
A jak się dowie, to…
Pudełko z gumą do żucia wypadło mi z rąk.
Jak myślisz, Renji? Rozsypała się, czy nie? No?
Nie wiem.
Nie chcę wiedzieć.
Zacisnąłem drżące dłonie.
Muszę się uspokoić.
Muszę.
Się.
Us-po-ko-ić.
Lepiej szybko bierz się do pracy.
Nie mam siły.
Jest siódma trzynaście, a ja już nie mam siły.
Może… inaczej.
Tak, właśnie.
Inaczej.
Usiadłem na krześle.
Będą kłopoty!
Bezwiednie pochyliłem się do przodu.
I to duże!
Opadłem na blat, natychmiast czując, jak ogarnia mnie sen.
Jak będzie się pytał, najwyżej pokażę mu, co…
Koniec.
***
– Wstawaj, śpiochu.
– Hmm?
– Jest już po czternastej.
Po… czternastej?
Niemożliwe…
– Co oznacza, że, hmm, pracujesz już od ponad siedmiu godzin.
Zaraz…
Po… czternastej?!
Wyprostowałem się gwałtownie.
Już po mnie.
Wybuchnęła śmiechem.
– Spokojnie, Renji-kun. Prezesa dzisiaj nie ma.
– Jak to… nie ma?
– Nie pamiętasz? Reprezentuje nas dzisiaj w Marmorii.
Faktycznie wspominał o czymś takim.
“Zadbajcie o Laboratorium pod moją nieobecność!”
– Już pamiętam… A ty? Też się… spóźniłaś?
Znów ją rozbawiłem.
– Nie, nie. Zlecił mi do załatwienia kilka spraw na zewnątrz.
– No tak…
Naprawdę myślałeś, że Kikuna spóźniła się do pracy?
Ona nie jest taka jak ty.
– Czternasta to czas na przerwę. Chodź, zjemy coś.
Zajrzałem do torby.
– Chyba nic dzisiaj…
– Przewidziałam to. Idziesz, czy nie?
– Idę, idę.
Podniosłem się chwiejnie.
– Gdzie dokładnie?
– A jak myślisz?
Może do… Zaraz… W tę stronę jest…
– Park Sakuragi…
– Za żywo dla ciebie?
– Chyba trochę tak…
– Zobaczysz, że dobrze ci to zrobi. Zresztą i tak spędzisz tu zapewne resztę dnia.
Westchnąłem cicho.
Opieka nad robaczymi Pokémonami przebywającymi w Parku to ostatnio jedno z moich głównych zadań.
A ona o tym wie.
Szliśmy przez chwilę w milczeniu.
Schody w górę?
Obróciłem się w jej kierunku, zdziwiony.
– Prowadzą na taras służący obserwacji. Obserwacji… lub wypoczynkowi. Profesor czasem kogoś tam gości, kiedy chce zrobić dobre wrażenie.
– Dobrze o tym wiedzieć…
Zachcichotała.
– Jest zakamuflowany, żeby nie niepokoić Pokémonów. Czy też w drugą stronę.
Przezroczyste drzwi zamknęły się za nami.
Wciągnąłem w płuca ciepłe, wilgotne powietrze.
Nowych gatunków przybywa, a wraz z nimi zmienia się oblicze Parku.
Chwilę…
– Jest tu nawet stolik?
– Pewnie! Poprosiłam Mimey’ego, żeby nakrył.
Pomoc domowa, lekcje kung-fu, ta walka w turnieju, a teraz jeszcze to?
– Co za niesamowity Pokémon…
– Prawda? Bez niego byłoby nam sporo trudniej.
– Tak, zwłaszcza że jest nas tu mniej niż powinno być.
– Oj, rozchmurz się trochę. I wsuwaj.
Przeniosłem spojrzenie na blat.
– Woda z Góry Coronet? I… co to tak właściwie jest?
– Kupiłam dzisiaj po drodze. Jakiś facet z Galaru otworzył tu restaurację uliczną. Mówią na to…
– Pycha!
– … Scone.
– Że jak?
– Mniejsza już o to…
Popiłem wodą.
– Świetne. Dziękuję!
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Widzisz? Nie jest aż tak źle. Wystarczy, że przestaniesz się spóźniać i spać w pracy, i wszystko powinno być w porządku.
Tak ci się zdaje?
– Ostatnio zagroził, że mnie wyrzuci.
– Co oznacza, że nie chce tego zrobić. Musi dbać o wizerunek instytucji, a ty go podważasz.
Zapatrzyłem się na oświetloną słońcem kopułę Parku, po czym uśmiechnąłem się lekko.
– Gdybym znał się na tym wszystkim choć trochę gorzej, już by mnie tu nie było.
– Bo i pewnie w ogóle nie zostałbyś przyjęty na to stanowisko. Wiesz, ilu znalazłoby się na nie chętnych?
– Wiem… W końcu to prestiżowa pozycja asystenta w nowej, obiecującej placówce naukowej, której do tego przewodzi uznany badacz. I to w jednym z najważniejszych miast Kanto. I blisko stacji kolejowej.
Pokręciła głową.
– Niepotrzebnie ironizujesz. Oboje wiemy, że mieliśmy sporo szczęścia.
– To prawda. Nie tak jak Gou i Ash.
– To znaczy?
– Im nie płaci ani grosza.
Roześmiała się dźwięcznie.
– Zlecą się tu!
– I tak czas nam się zaraz kończy. Ale masz rację. Nieźle ich przerobił.
Szmer.
Coraz… głośniejszy.
– O, popatrz. To Caterpie!
O nie…
– I Weedle! I coś chyba też nadlatuje!
Zaczyna się…
– Twoja praca sama cię znalazła!
Podniosła się z krzesła.
– Wracam. Tobie życzę miło spędzonego czasu z… Venomothem!
– Dam z siebie wszystko…
Wstałem.
– Dziękuję! – zawołałem za nią jeszcze.
Zatrzymała się.
– Tylko nie wyleć, Renji.
– Postaram się!
Parsknęła jeszcze cicho, po czym wyszła.
Zostałem sam.
Rozejrzałem się po gromadzącym się wokół mnie roju.
Czy Mimey sprzątnie też po posiłku?
Coś mi mówi, że nie.
***
To by było chyba na tyle.
Wszystkie nakarmione, zbadane i przeanalizowane pod względem samopoczucia, zachowania i poziomu adaptacji do nowych warunków życia.
I dzięki bogu.
Przeciągnąłem się i natychmiast skrzywiłem.
Nikt nie wspominał, że dobra kondycja fizyczna będzie tu konieczna.
Stałem przy głównym budynku Laboratorium, zbierając się do odejścia.
Spojrzałem na telefon.
Po dwudziestej pierwszej.
Czyli i tak udało mi się dzisiaj uwinąć.
O dziwo.
Jutro znów na siódmą.
I tak sześć razy w tygodniu.
Z nie więcej niż pięcioma czy sześcioma dniami urlopu w roku, jeśli społeczeństwo ma być ze mnie zadowolone.
I przełożony, rzecz jasna.
Wieczorny wiatr pachniał morzem.
Chociaż… mogło być gorzej.
Nie?
Tak.
Na pewno?
Tak.
Jak tak o tym teraz myślę, to tak.
Odwróciłem się w stronę portu.
Zachód słońca był piękny.
Ale… jakże mógłby być inny?
Uśmiechnąłem się w chyba tylko dla siebie charakterystyczny sposób.
W końcu to z nich słynie Orania.
Świetny tekst! Najbardziej podobało mi się w nim to, że nie napisałeś wprost gdzie sie znajduje postać, kim jest, na jakim stanowisku pracuje, ale powoli opisywałeś otoczenie i czytelnik sam musiał się domyślić o co biega.
Bardzo dziękuję! Fajnie, że zwróciłaś na to uwagę 🙂 Tak ogółem mam wrażenie, że w tekstach fabularnych lepiej jest powiedzieć bezpośrednio trochę mniej niż trochę więcej.